Śnieg
zasypał większość dróg dojazdowych do miasta Sunhi, przez co
dotarcie tam umożliwiał tylko śmigłowiec. Właśnie tam w
wyznaczonej strefie miał wylądować śmigłowiec z agentką BSAA,
która miała wspomóc oddział Alfa. Dwóch amerykańskich agentów
miało ją eskortować do miejsca, gdzie jej umiejętności hakerskie
pozwoliłyby dostać się do laboratorium Umbrelli. Na lądowisku
stał już „legendarny” Leon Kennedy, który swój pierwszy
kontakt z bronią biologiczną miał styczność w Raccoon City. Był
jednym z nielicznych, który uciekł z tego miasta. Obok niego stał
jego partner, z którym świetnie się dogadywał już od dobrego
roku. Jung Hoseok pochodził z Korei Południowej, jednak
przeprowadził się do Stanów, kiedy miał niewiele ponad dziesięć
lat.
Minusowe
temperatury dawały mężczyzną w kość, kiedy oczekiwali na
rozpoczęcie misji. Szatyn dosłownie trząsł się z zimna, mając
ręce w kieszeni i wtulał się w kurtkę. Natomiast blondyn stał
oparty o drzewo z przymkniętymi oczami.
- Gdzie
jest kurna ten śmigłowiec – burknął Hoseok.
- Zbyt
szybko się denerwujesz – odparł jego partner.
- Miał
być pół godziny temu! - oburzył się.
- A
jaka jest pogoda? - zakpił sobie blondyn.
-
Hahaha bardzo śmieszne – odparł.
W
oddali już było słychać śmigłowiec.
- Jak
dobry jest ten agent? - zapytał młodszy.
-
Agentka. Agentka, Hoseok – spojrzał na niego w końcu.
- Mam
nadzieje, że jest dość stara i doświadczona. Drugi raz nie zniosę
niańczenia dziecka – jęknął podirytowany.
Kiedy
śmigłowiec wylądował, wyszło z niego kilku żołnierzy BSAA, a
za nimi blondynka, która w tysiącu procentach nie była odpowiednio
ubrana do pogody. Miała na sobie krótkie czarne spodenki, czarne
podkolanówki, granatową koszulkę i szarą bluzę. Do tego miała
niewielkie uzbrojenie.
- No
oni sobie chyba kpią – powiedział zrezygnowany Jung.
-
Ściągnęli ją z urlopu – odparł Kennedy i ruszył w jej
kierunku.
Tuż za
nim udał się niezadowolony Koreańczyk. Podeszli do blondynki i
dowódcy tutejszej bazy, przerywając im rozmowę.
- Miło
cię poznać Pauline – powiedział Leon.
- Pana
również. To zaszczyt spotkać legendarnego Leona Kennediego –
uśmiechnęła się.
- Nie
jest ci za zimno?! - burknął Hoseok.
-
Hoseok, opanuj się – zwrócił mu uwagę jego własny partner.
-
Przejdźmy do konkretów - odezwał się trzeci mężczyzna.
Wszyscy
zaczęli słuchać w skupieniu, wypowiedzi dowódcy.
- Pannę
Stone musicie bezpiecznie przeeskortować do oddziału Alfa. Jednak
miasto, przez które przechodzili, zostało opanowane przez oddziały
J'avo. Tak więc wasza w tym głowa, żeby dotrzeć tam w jednym
kawałku – wyjaśnił.
Nieoczekiwanie
blondynka zniknęła. Wściekły Jung zaczął ją szukać. Znalazł
ją w namiocie z arsenałem. Przyglądał jej się chwile w ciszy,
obserwując, jej poczynania. Dziewczyna sprawdzała karabiny
snajperskie, jeden po drugim. Kiedy nagle uśmiechnęła się i
zabrała kilka paczek naboi do plecaka. Zabrała karabin i odwróciła
się w stronę agenta. Zamrugała zdziwiona. Zakłopotany mężczyzna
próbował powiedzieć cokolwiek, ale trudno było mu skleić jakieś
sensowne zdanie. Jednak po chwili jedynie położył swoją kurtkę
na jej ramionach i wyszedł, udając naburmuszonego. Zawołał ją
jedynie, żeby szła i wrócił do swojego partnera. Pauline ubrała
jego kurtkę i wróciła do nich.
Kennedy
widząc ową dwójkę, zaśmiał się cicho. Kiedy byli już gotowi,
wsiedli do jednego z samochodów i udali się do kolejnego punku.
Stone siedziała cicho z tyłu i sprawdzała coś na telefonie. Nagle
zmarszczyła brwi. Widząc jej mimikę twarzy, Leon zatrzymał się.
- Miny
naziemne – powiedziała nagle. - za dwa kilometry.
- Fajne
cacko – zaśmiał się Jung.
- Okey,
mamy kawałek piechotą – oznajmił ich „dowódca”.
Opuścili
pojazd, zabierając z niego potrzebny sprzęt. Droga przez las, nie
była długa, a wręcz krótsza niż pojazdem. Jednak coś w tym
miejscu nie pasowało młodszemu. Nie byli to żołnierze J'avo.
Pauline spojrzała w bok i pociągnęła za kurtkę blondyna. Kiwnęła
głową, żeby spojrzał na drzewo. Ten zwrócił swój wzrok w
tamtym kierunku. Na grubszej gałęzi leżał martwy człowiek,
którego ciało już się rozkładało. Do tego miał widoczne oznaki
zarażenia wirusem.
- Leon!
Mamy problem – zawołał młodszy.
Mężczyzna
wraz dziewczyną od razu zjawili się przy nim. Szatyn kucał obok
urwiska, z którego było widać małą dolinę, w której znajdowały
się ciała zarażonych. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny.
Blondynka dostrzegła kątem oka ruch. Jeden z zarażonych biegł w
ich kierunku. Cofnęła się o krok i podstawiła mu nogę. Zombie,
który stracił równowagę, wpadł na szatyna i osunął się z nim
z górki. Hoseok sprawnym ruchem złamał mu kark i złapał się za
wystający kamień. Uchronił się przed wpadnięciem w kupę gówna.
Odetchnął i wspiął się na górę.
- Co to
miało być?! Zrobiłaś to celowo! - wrzasnął na nią.
- Ty
patrz, co robisz! Gdyby nie ja, byłbyś martwy! - warknęła na
niego.
-
Uspokójcie się! Zaraz będzie ich więcej. Ten zapach ich
przyciąga. I dziewczyna ma rację – powiedział blondyn i zaczął
iść w uprzednim kierunku.
Stone
wzruszyła ramionami i idąc za dowódcą, przygotowała pistolet.
Mogli już usłyszeć jęki zarażonych, zwaną „pieśnią
umarłych”. W końcu dotarli w miejsce, gdzie aż się od nich
roiło.
- Nie
unikniemy ich – stwierdził Kennedy.
Dziewczyna
rozejrzała się i wskazała na kładki na drzewach.
- Ktoś
już tędy szedł. Wykorzystajmy to – powiedziała.
- Dobra
wspinajcie się. Osłaniam was – rzekł blondyn.
Pierwsza
weszła Pauline, która pomogła w dostaniu się na górę Jung'owi,
a następnie razem wciągnęli starszego. Kierowali się powoli
kładką, która znajdowała się jakieś dwa i pół metra nad
ziemią, natomiast w niektórych miejscach znajdowała się jeszcze
wyżej.
-
zastanawia mnie, czemu zbudowali tu te kładki – mruknął szatyn.
- Do
karmników. Nie zauważyłeś ich? - zakpiła sobie dziewczyna.
-
Karmników?! - odwrócił się w ich stronę blondyn.
Mina
Leona zmieniła się i zaczął się cofać, słysząc głośne
tupanie.
- Run!
- wrzasnął i zaczął biec.
Dwój
spojrzała w kierunku, z którego szli. Do kładki zbliżał się
dwustukilowy zombie. Wystraszeni zaczęli uciekać, ale kładka
niebezpiecznie się chwiała i popękała w kilki miejsca, przez co
musieli w kilku miejscach przeskoczyć spore kawałki. Kiedy dotarli
na koniec, rozglądali się uważnie i zeskoczyli na grubszą warstwę
śniegu. Przez przypadek Pauline wpadła na Hoseok'a, jednak, zamiast
się kłócić, biegli dalej. Blondyn zatrzymał się i szybko
wskazał im kierunek, w którym mają biec. Mianowicie w kierunku
starej, opuszczonej farmy. Zdążyli się tam ukryć, nim grubas
zdążył ich dogonić. Mogli odetchnąć z ulgą, ale nie na długo.
-
Dziesięć minut i ruszamy dalej – oznajmił Kennedy.
- Okey
– odpowiedzieli jednocześnie.
Blondyna
znowu zaczęła szperać coś w telefonie, kiedy nagle wstała z
ziemi i udała się gdzieś. Leon wskazał głową, żeby udał się
za nią. Jego młodszy partner udał się za nią i obserwował ją,
kiedy ta schodziła do piwnicy. Blondyna wyciągnęła z plecaka małą
piłeczkę i wrzuciła ją do otworu w ścianie, które miało około
dwa i pół metra wysokości i chyba pięć szerokości, w kształcie
okręgu. Obserwowała na telefonie przebytą drogę piłeczki i
uśmiechnęła się, widząc, że po kilku minutach dotarło do
wyjścia niedaleko miasta.
-
Kennedy! - zawołała i odwracając się, dostrzegła Jung'a. - A ty
co tu robisz?!
-
Pilnuje cie, żebyś czegoś głupiego nie zrobiła, małolato –
zakpił z niej.
- Tylko
nie małolato, koniu – warknęła.
- Nie
mogę was zostawić na pięć minut samych, a już się wyzywacie?!
Co takiego znalazłaś? - zapytał Leon, schodząc do nich.
- Ten
tunel i kilka korytarzy zaprowadzą nas do miasta – mruknęła.
- To
idziemy – ruszył pewnie korytarzem, wyciągając latarkę.
Pozostałą
dwójka spojrzała na siebie z mordem w oczach, po czym ruszyli za
nim.
~*~
W
tymczasowej bazie oddziału Alfa, kapitan Chris Redfield stał przy
stoliku, przeglądając dokumenty, znalezione w górnych pokojach
budynku. Żeby dostać się do części podziemnej, był potrzeby
haker. Jednak ten został zastrzelony po drodze. Nie dało się
wysadzić drzwi, ponieważ budynek był niestabilny.
Do
mężczyzny podszedł blondyn. Azjata, który spoglądał na niego
obojętnie.
-
Kapitanie, dowództwo zgłosiło, że haker i jego eskorta wyruszyli.
Jednak stracili z nimi kontakt i znaleziono ich samochód pusty –
oznajmił.
- Jak
jest z nimi Leon, to jestem całkowicie pewny, że dotrą tutaj w
jednym kawałku – odparł.
-
Kapitanie, czemu nie wysadzimy otworu obok? - zapytał, uśmiechając
się przy tym chytrze.
- Wiem
YoonGi, że lubisz pirotechnikę, ale uspokój się. Jeszcze będzie
na to czas. Wiesz, że jakakolwiek eksplozja ich tu sprowadzi i
budynek może runąć – zaśmiał się pod nosem kapitan.
-
Znalazłeś coś ciekawego? - zapytał i podszedł bliżej.
- Tak.
Dane z dawnych badań Umbrelli – oznajmił.
*ślini się*
OdpowiedzUsuńCo ty mi z mózgu robisz... Ja chcę więcej. Zdecydowanie więcej. Kiedy będzie więcej? Yoonguś w blondach *-* Jednak w tym wydaniu lubię go najbardziej :-) Lubisz mnie rozpieszczać :-P Spodobała mi się relacja głównej bohaterki i Hoseoka. Takie to słodkie gdy dwóch ludzi chce sobie powyrywać różne części ciała :-P Ita wzmianka z koniem. Zabiło mnie to.
Wydaje mi się że komentarz trochę nie składny ale przed chwilą wstałam...
Siuperka :D
Szock. Tak miało być. Najlepsze jest to ze widzę to juz jako gre w głowie.
UsuńTe całe zombie kojarzą mi się z filmem "Zombieland" i "Więzień Labiryntu: Próby Ognia", ale to już takie spaczenie zawodowe xD Niech Pauline okaże się zdrajczynią i zyska zaufanie Hobiego, a potem go zamorduje! Dobra... I tak nie będzie tego co chcę, więc muszę się z tym pogodzić :/ Ja tam lubię takie opowiadania gdzie jest pokazana smutna, a czasami przerażająca wizja przyszłości. Sama też planuję ff tego typu ;)
OdpowiedzUsuńNo to ja sobie czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny.
Mój demonek się pokazał. ❤
UsuńCieszę się, ze się spodobało. Będą trudności miedzy Hope a Pauline, jednak później. A kto powiedział ze nie ma czegoś w ukryciu? Nie będę spojlerowac.
Dziękuje za pochwałę.